Piątkowe popołudnie zdawało się nie mieć
końca: zmierzch bardzo nieśmiało i subtelnie, wręcz przepraszając za swoje
odroczone, ale nieuniknione przybycie, odciskał zadymione piętno na wszystkich
elementach pejzażu, stopniowo budując tło, na którym rozbłysły w końcu
strumienie pomarańczowego światła lamp, dopełniając mieszankę głębokiej zieleni
drzew i krzewów.
Woda w fontannie zamilkła na dłuższą
chwilę, a fragment murowanej ściany przybrał postać ruin starożytnej
świątyni poświęconej Atenie Partenos.
W takich oto warunkach przyrody, w
warszawskim parku im. pewnego marszałka, postanowiłam sprawdzić jak będę się prezentować
w mojej nowej cheerleaderskiej bluzie. Upięłam włosy i wtem, jak asy z rękawa, posypały
się pstryknięcia… ;-)
Nie widać na zdjęciach tego Rydza-Śmigłego, ale wcale nie szkodzi! ;-)
OdpowiedzUsuń